Misie szybko rosną.
Misie szybko rosną. Fot. BranzaDziecieca.pl

Czy bez sklepu stacjonarnego, reklamy, pieniędzy można w naszej branży odnieść sukces? Niekoniecznie zakładając sklep internetowy? Można. Wystarczy szyć misie i z entuzjazmem podchodzić do życia.

Wioletę Dejnecką spotkałem w Warszawie na początku kwietnia na targach Świat Dziecka. Impreza sama w sobie kiepska, mało wystawców, jeszcze mniej zwiedzających (pisaliśmy o targach w ostatnim numerze Branży Dziecięcej w tekście Warszawscy wyciskacze soków, na str 8). Wśród marazmu i senności na targowych alejkach zobaczyłem nagle coś w rodzaju światełka w tunelu. Pani Wioletta wyłaniająca się spod hałdy różnokolorowych stworów nie wyglądała na „rasową graczkę” w naszej branży. Dysponowała za to rasowym uśmiechem, emanowała od niej jakaś dziwna energia. No dobra, dość poezji.

Misiaki Przytulaki to jednocześnie firma, sposób na biznes oraz nazwa linii produktów, które Wioleta Dejnecka robi własnoręcznie. Misie są kanciaste, atestów próżno szukać, grupy wiekowe nieokreślone… słowem robota chałupnicza. Mimo to produkty przypadają do gustu i są po prostu fajne.

– Byłam bezrobotna, zaczęłam więc szyć Misiaki Przytulaki – opowiada Wioletta Dejnecka. – Potem opowiadałam o nich znajomym i tak się rozeszło po całej Warszawie. Staram się być na targach oraz różnych eventach organizowanych w centrach handlowych. Teraz mamy czerwiec – po kilku miesiącach okazało się, że moje misie cieszą się coraz większą popularnością.

Do misiakowej producentki odezwały się już galerie oferujące oryginalne wyroby własnej produkcji z Wrocławia, Krakowa i Warszawy. Spore zamówienie szykuje się z Centrum Terapii Dziecięcej w Warszawie. Jedna z psycholożek stwierdziła, że misie doskonale nadają się do terapii zajęciowej z upośledzonymi dziećmi.

– Coraz więcej też dzwoni do mnie ludzi poleconych przez znajomych znajomych z zamówieniami – dodaje pani Wioleta. – Na razie nie stać mnie na jakieś poważniejsze działania promocyjne, ale wiem, że trzeba w jak największej liczbie miejsc pokazywać się z produktami. No i atesty – jestem właśnie w trakcie ich wyrabiania.

Niestandardowym, z punktu widzenia promocji w branży, miejscem będą dla warszawskiej producentki szkoły. Cykl warsztatów dla najmłodszych polegających na tworzeniu własnych misiaków będzie jednocześnie upowszechniał wzory i reklamował biznes. Jasne, że biznes to na razie nie ogromny, ale przecież w podobny sposób zaczynało wielu producentów, żeby już nie przywoływać żelaznego przykładu Johna D. Rockefellera. Kanciaste, ręcznie robione misie pani Wiolety odpowiadają również na rosnące zainteresowanie klientów tego typu zabawkami. Tak zwany „trend ku naturze” jest ostatnio dość popularny. Przykład Misiaków Przytulaków pokazuje, że można go wykorzystać, bez wielkiego kapitału.

Misie szybko rosną. Fot. BranzaDziecieca.pl